Rafał Woś: Zbożowy piwot PiS-u

Polski rząd dokonał właśnie zwrotu o równe 180 stopni. Po roku polityki otwarcia na tanie zboże z Ukrainy teraz mamy zapowiedź zamknięcia granicy dla produktów rolnych ze wschodu. Jak rozumieć tę decyzję? I czy się z niej cieszyć? Czy przeciwnie - wietrzyć tu zdradę?

Opozycja grzmi, że rząd Zjednoczonej Prawicy bardzo długo czekał z decyzją o wstrzymaniu napływu ukraińskiego zboża. I to jest święta prawda. Od wybuchu wojny na wschodzie wjazd zboża z Ukrainy traktowano u nas jako dobre rozwiązanie. I to z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ to otwarcie współgrało z ogólnym (i w społeczeństwie, i w elitach rządowych) przekonaniem o konieczności pomagania Ukrainie, jak tylko się da. Po drugie, po cichu liczono, że tańszy surowiec zmniejszy presję na (i tak rosnącą) inflację. Wygodnie więc było PiS-owi umyć ręce od kwestii zbożowej i powiedzieć, że to przecież domena wspólnej polityki rolnej UE.

Reklama

Ale sytuacja się zmieniła. W ostatnich tygodniach narastające niezadowolenie polskich rolników przekroczyło stany alarmowe. Bo rolnicy od dłuższego czasu narzekali na to, że import taniego zboża, mięsa i innych surowców żywnościowych z Ukrainy narusza ich ekonomiczne interesy. Oczywiście w myśl starego i funkcjonującego w Polsce przez lata neoliberalnego podejścia do gospodarki rolnicy to taka grupa społeczna, która nigdy nie ma racji. A ich interesy zawsze są partykularne. Ile razy słyszeliśmy to w przeszłości?

Problem ze zbożem w przededniu wyborów

Tylko że PiS rządzi trochę inaczej. Zazwyczaj dużo chętniej niż poprzednicy nastawia ucha na to, co mówią te grupy społeczne, których przez lata establiszment, jeśli słuchał, to "z zatkanym z obrzydzenia nosem". Do tego PiS jest od lat - po pokonaniu PSL-u - najmocniejszą partią na polskiej wsi. Bywa w tej roli niemiłosiernie (również przez samych rolników) krytykowany. Ale jednak pozostaje głównym partnerem politycznym dla nowego-starego polskiego farmera. Czy w tym kontekście może kogoś dziwić, że w przededniu wyborów PiS kłania się postulatom rolników? Jeden nazwie to polityczną zagrywką. Inny powie, że to normalne w demokracji, która polega właśnie na tym, że rząd nastawia uszu tam, gdzie są jego wyborcy. Jeszcze inny zada sobie pytanie - czemu PiS tak późno sięgnął po tak bardzo "PiS-owskie" rozwiązanie?

Oczywiście trzeba do tego dodać, że w ostatnich latach polska wieś mocno się zmieniła. Coraz rzadziej polski rolnik to małorolny bieda-gospodarz. Średnia wielkość gospodarstwa w Polsce wzrosła z 6 ha w roku 2003 do 12 ha dziś. Rośnie też liczba gospodarstw największych, które działają już jak korporacje. Ale nie popadajmy w przesadę w drugą stronę. To nie jest (i patrząc na trendy jeszcze długo nie będzie struktura wyłącznie wielkopowierzchniowa jak w Czechach, na Słowacji czy w Europie Zachodniej). Trzeba też zauważyć, że i wśród mniejszych coraz częściej mamy do czynienia z biznesmenami pełną gębą. Ci biznesmeni coraz lepiej umieją wywierać wpływ na polityków czy opinię publiczną.

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Krytyka popłynie z dwóch stron

Po swoim piwocie rząd musi się spodziewać krytyki płynącej z dwóch stron. Po pierwsze, dostanie teraz pewnie cięgi od opozycji, która (ich własny piwot dokładnie w przeciwnym kierunku) przejdzie na pozycje obrońców bezwarunkowej solidarności z Ukrainą. Na tym polu PiS ma jednak asa atutowego "największego sojusznika Ukrainy" (według niemieckiego IfW w Kilonii Polska pomogła Ukrainie na sumę 2 proc. swojego PKB - czyli najbardziej ze wszystkich krajów świata). Sprawa zboża nie powinna też wywołać zadrażnień w relacjach dwustronnych z Kijowem i była podobno - jak twierdzą polscy dyplomaci - omawiana w czasie wizyty prezydenta Zełeńskiego w Warszawie.

Dużo trudniejsza może być sprawa inflacji. Bo zamknięcie się na tańsze zboże z Ukrainy może spowodować wolniejsze schodzenie z wysokiej dynamiki wzrostu cen. Na czym też przecież - i też w kontekście wyborczym - rządowi bardzo zależy.

Jest w tym wszystkim jeszcze aspekt strategiczny. Polega on na tym, by w temacie żywnościowym nie popełnić tego samego błędu, którego Zachód dopuścił się w sprawie surowców energetycznych. To znaczy nie popaść w takie samo uzależnienie od importu tanich surowców spoza własnego obszaru politycznego.

A Rosja nie próżnuje. Dziś jest trzecim producentem pszenicy na świecie i bardzo rozbudowuje swoją pozycję na światowym rynku eksporterów surowca. I niby najwięksi europejscy producenci zbóż w Europie (Francja, Niemcy i Polska) robią to samo. W Polsce poprzednie zbiory były bardzo dobre i sięgnęły prawie 14 mln ton pszenicy. Z drugiej jednak strony tylko w latach 2022-2023 Unia Europejska - jako całość - zmniejszyła swoje zdolności produkcyjne o kilka milionów ton. Biorąc pod uwagę ogromne potrzeby własne krajów Zachodu, takie zachowanie jest proszeniem się o kłopoty. W tym sensie wstrzymanie napływu taniego zboża spoza Unii może być w pierwszej chwili droższe. Ale w szerszym planie to dokładnie to posunięcie, którego zabrakło w przeszłości. A więc w czasach, gdy Zachód przestawił się na tanią ropę i gaz z Rosji - wcale nie przejmując się tym, że skończy się to niechybnym uzależnieniem.

Rafał Woś

Autor prezentuje własne opinie i poglądy

(śródtytuły od redakcji) 

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: Rafał Woś | Prawo i Sprawiedliwość | zboże z Ukrainy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »